wtorek, 30 września 2008

Posłanie w Turynie.

Dwa dni temu zostałam posłana ostatni, kolejny już raz. Każde z posłań było inne, ważne i potrzebne. Ważne dla mnie miejsca i osoby.

Ostatnie posłanie odbyło się na Valdocco w miejscu gdzie było założone pierwsze oratorium salezjańskie, czym sobie zasłużyłam, żeby tam być, ja tylko chciałam wyjechać na misje. Tylko a może aż? Posłał mnie sam następca św. Jana Bosco Generał ks. Pascual Chávez Villanueva. Niezwykły, a zarazem zwykły człowiek. Podczas przedstawienia posyłanych wolontariuszy, nastawiałam się na rozmowę po hiszpańsku, tym czasem powiedział do mnie zwykłe polskie dziękuję. Zaskoczyło mnie to:)

Po posłaniu podeszłam i podziękowałam mu po hiszpańsku. Czasem przychodzi taka myśl, której jeśli się nie zrealizuje jest trochę żal, i tak było tym razem, ale wcieliłam krążącą po głowie myśl.

Moment posłania, trzeba przeżyć. I życzę Wam jak najwięcej takich chwil bogatych w takie dobre przeżycia. Człowiek opowiada się tak konkretnie za czymś dobrym i tyle niesamowitych rzeczy dzieje się wokół.

Pierwszy raz leciałam samolotem, fajne widoki, ale wysokość też jest (może mniej fajna), najlepiej nie myślec o tym na ilu metrach lub kilometrach leci samolot. Dobrze wtedy mieć przy sobie dobrego rozmówcę.

W najbliszym czasie dołączę zdjęcia.

czwartek, 25 września 2008

SOM

SOM brzmi podobnie jak DOM i tak jest to jakby drugi dom, zawsze otwarty i ciepły.

Salezjański Ośrodek Misyjny mieści się w Warszawie, ale życie tam toczy się trochę innym rytmem niż większości Warszawiaków.

Żyjąc mieszkając w Ośrodku człowiek staje się częścią innego świata, to jakby stara szafa, która prowadzi do Narnii. W SOMie wszystko się zaczyna, tam rodzą się powołania misyjne, tam co miesiąc zjeżdża się grupa młodych ludzi z ideałami i pełnych wiary. SOM jest początkiem wyjazdów w ten nieznany misyjny świat. Przed wylotem każdy tam zawita otrzyma specjalne Boże błogosławieństwo Maryi Wspomożycielki Wiernych. A powracający Misjonarz, wolontariusz pierwsze kroki kieruje do SOMu.

Życie w SOMie wydaję się prostsze, ale tylko z pozoru, ponieważ jak to już komuś mówiłam to jest małe centrum dowodzenia gdzie zapadają decyzje zmieniające losy ludzi. Poważnie! Od tego czy np. projekt na budowę kuchni dla dzieci gdzieś na Madagaskarze dostanie dofinansowanie, zależy czy te dzieci będą mogły dostawać normalne posiłki, przy normalnym drewnianym stole. Normalne dla nas a dla nich???

Normalnie, a skąd się biorą pieniądze? Hm z nieba:) prawie, bo od ludzi, którzy może są jak te anioły, nie mają wiele a się dzielą tym co mają. Dziwny jest ten świat ten co ma bardzo mało odda i te mało dla tego co nie ma nic. Bez tych dobrych ludzi żaden projekt nie zostałby zrealizowany.

Ale cóż czasem, potrzebny jest ten zły żeby można zobaczyć dobro, potrzebny jest ten dobry żeby można zobaczyć zło. Ale o ile świat byłby inny ...?

Ośrodek żyje swoim rytmem godz 6.45 Msza św później medytacja i śniadanie, a wtedy toczą się najciekawsze rozmowy księży:))) Tylko nic nie pisnę ani słówkiem, bo chcę jeszcze wylecieć:) do Peru.

Później praca, tylko trzeba uważać bo przepracowanie grozi bólem brzucha i brakiem skupienia na nieszporach. Tak dosłownie "głupawki" od przepracowania są niebezpieczne dla tego co ją ma, a dla otoczenia jest kolejny powód do śmiechu:)

Ale żeby nie było, w Ośrodku jest dużo pracy i dla przypadkiem odwiedzającego wolontariusza zawsze się znajdzie jakieś zajęcie.

Chciałam jeszcze napisać słówko, że w SOMie pracuje taka siostra przez nas nazywana "Siostra od Aniołów", która podróżnego zawsze przywita pysznym bigosem, i słodkimi jak miód słowami.

Przebywając w Ośrodku, oraz uczestnicząc w weekendowych spotkaniach istnienie Boga jest tak oczywiste, że "głupie" i nie zrozumiałe wydają się słowa zaprzeczenia. Bogiem się oddycha, Bogiem się żyje.



Serce Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego



Przebywając w Ośrodku można przeczytać coś takiego:



Refleksje z dwumiesięcznej pracy w Salezjańskim Ośrodku Misyjnym.

środa, 17 września 2008

Artykuł "Za dużo w nim Boga"

„W październiku wyjeżdżam do Peru na rok, 4 października, tak to jest wolontariat” te słowa odpowiedzi na zadawane mi pytania często padają z moich ust, ale jak się to zaczęło…


Z Międzynarodowym Wolontariatem Don Bosco zetknęłam się trzy lata temu. Stopniowo kroczek po kroczku poznawałam wolontariuszy, księży misjonarzy i całą idee wolontariatu misyjnego. W październiku zeszłego roku pomyślałam sobie, dlaczego nie ja, może też mogę tak jak inni pojechać na misje.


Podejmując decyzję rok temu czy mam przygotowywać się, a później wyjechać na misję. Stawiałam sobie jedno pytanie, po co ja tam jadę? Czy jadę tam dla własnych celów, jakiejś ciekawości, fascynacji kulturą, czy ten rok całkowicie oddaję innym i dla innych? Rozeznając swoje powołanie misyjne odrzuciłam ludzkie podejście, swoje wyobrażenia i zawierzyłam czas przygotowań i posługi w Peru Bogu.


Czas przygotowań zmienił moje podejście do paru spraw. Przez ten rok dawałam z siebie maksimum, żeby nauczyć się języka hiszpańskiego. Uczę się tego języka od niedawna i stąd pojawiają się we mnie pewne obawy czy dam radę. Na początku będzie ciężko, ale ważne to się nie poddawać tylko iść do przodu. Jeden z moich znajomych stwierdził, że ja chcę wyjechać tak po cichu bez rozgłosu, żeby jak najmniej szumu robić wokół siebie, i to była szczera prawda. Dostałam porządną lekcję przełamywania się, wychodzenia przed ludzi i po prostu mówienia o misjach, o Bogu, jego działa w moim życiu. Bardzo bliskie mi są słowa ewangelii


Mt 5,13-16

Wy jesteście solą dla ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi. Wy jesteście światłem świata. Nie może się ukryć miasto położone na górze. Nie zapala się też światła i nie stawia pod korcem, ale na świeczniku, aby świeciło wszystkim, którzy są w domu. Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie.”


Moje założenia dotyczące wyjazdu legły w gruzach i cieszę się z tego. Trzeba mówić o tym, co dobre, szczególnie, kiedy wokół słyszy się tak wiele złego. Musiałam do tego dojść sama. Tak, więc jeździłam na animacje, wychodziłam na ambonę i mówiłam tak jak potrafiłam.


Jestem studentką bez grosza przy duszy. Podejmując decyzję wiedziałam, że nie mam ani złotówki na bilet, który kosztuje w granicach 4 000 zł. Z nadzieję w sercu, jeśli mam jechać to pojadę. Zaczęłam szukać pomocy u rodziny, proboszcza i udało się coś uzbierać, ale to wciąż za mało. Ktoś rzucił hasło, żeby szukać sponsorów, ale nie, to nie dla mnie, dam radę, nie muszę chodzić i prosić, poradzę sobie. Z tą myślą zaczęłam pracować, jednak Bóg tak wszystko poukładał, że zostałam postawiona w sytuacji, która zmusiła mnie do tego, żeby zebrać się w sobie i iść prosić. Musiałam się przyznać sama przed sobą mnie nie stać, ale są osoby, które chcą pomóc. Dziękuję w tym miejscu osobom, dzięki którym staje się możliwe to, co na początku było zwykłym pragnieniem. Nie znam wszystkich osób, które mi pomagają, ale może te osoby w tej chwili czytają ten artykuł, z serca dziękuję!


Zastanawiam się jak mogę pomóc ludziom w Peru. Po za szukaniem sponsorów, które przynosi różne skutki, nie jestem w stanie pomóc finansowo. Chciałabym, żeby Ci ludzie uwierzyli, że nie liczy się kolor skóry status materialny, ale to, co człowiek ma w sercu.


Przed samym wyjazdem czuję w sercu spokój, mam świadomość trudności, jakie mnie czekają, ale przede wszystkim wiem, że Bóg nie posyła mnie samej, razem ze mną idzie Duch Święty. To jest Boże dzieło, do którego zostałam zaproszona na ten rok, postrzegam to jako wielki dar. Nie chcę nic popsuć, ale dać z siebie tyle ile potrafię. Dopinam wszystko na ostatni guzik, wyjeżdżam 4 października na rok do pracy z dziećmi i młodzieżą w oratoriach salezjańskich w Piura w tzw. czerwonej strefie, slumsów.


Aneta Więcek


Jeśli chcesz tak jak ja wyjechać na misje święte skontaktuj się z:


Międzynarodowy Wolontariat Don Bosco

ul. Korowodu 20
02-829 Warszawa
tel. 022 644-86-78

wolontariat@salezjanie.pl



Powyższy artykuł został przygotowany przeze mnie do publikacji, niestety nie zostanie umieszczony w całości tylko jego pewna wybrana część. Stwierdzono, że "Za dużo w nim Boga".


piątek, 5 września 2008

Wiza i bilet w ręku!

Wiza i bilet w ręku. Ale ile było z tym zamieszania, ile telefonów i poświęconego czasu wielu osób, szczególnie Agnieszki, zaświadczenie o nie karalności, bieganie do fotografów, maile bez końca do inspektori w Peru. Udało się, mam wizę peruwiańską i nie tylko, bo też wizę Stanów Zjednoczonych (wielkie dzięki Łukasz).
Mogę już lecieć, lecz szczerze nie spieszy mi się, ciężko zostawiać rodzinę, bliskich na rok. Co mi odbiło, żeby lecieć tak daleko! Śmieję się sama z siebie:)

Cóż czasem przychodzą dziwne pomysły do głowy, ale żeby chociaż pomyśleć o ich realizacji, nigdy w życiu.

Warto marzyć! Bo to jest w tym piękne, że marzenia się spełniają!

Wylatuję 4 października. To już ...

Teraz słucham Ricardo Arjona, jeśli ktoś lubi czasem sobie posłuchać cosik po hiszpańsku to Arjona śpiewa różne ballady romantyczne:) na youtube bez problemu można znaleźć.