poniedziałek, 16 marca 2009

Ksieza misjonarze...


Dojechalysmy do San Loranzo jak sie pozniej okazalo trwilysmy na cala wspolnote w komplecie. Trzeba miec wielkie szczescie spotkac sie z nimi wszystkimi w jednym miejscu. Wiem co pisze ...


Polscy ksieza...

Mialam szczescie spotkac sie z ksiezmi polskimi Ks Roman Olesinski i Ks Jozef Kamza, ktorzy zyja we wspolnocie San Lorenzo i pracuja jezdzac do swoich parafian rozmieszczonych wzdloz rzek i dzungli. Ksieza calym rokiem sa w trasie, taka wyprawa trwa jeden miesiac. Ksieza zyja i myja sie na lodzi, lub we wpolnotach. Wymeczylam ksiezy tysiacem pytan i stwierdzam ich zycie nie jest latwe i ich parafianie, wiekszosc nie ochrzczona, dopiero zaczyna poznawac chrzescijanstwo, Ks Kamza czesto powtarzal "jest tu pracy dla nas, dla naszych dzieci i dla naszych wnukow". Czesto sie zdarza, ze ksiezom udaje sie odwiedzic jedna wspolnote raz o dwa razy w roku.



Poznalam tez ksiezy Padre Luis Bolla, Padre Diego, Padre Nelson sa to ksieza ze wpolnoty ktora sie tworzy gleboko w dzungli i ktora pracuje z indianami achuares. Niesamowite nigdy w zyciu bym nie myslala, siedzac na spotkaniu w wolontariacie ogladajac film o ksiedzu Bolli, ze uda mi spotkac taka legende i jeszcze rozmawiac, dydkutowac i starac sie zaspokoic moja ciekawosc...
Ale czad...

Czlowiek legenda...

Ksiadz Bolla ma 84 lata w tym roku w sierpniu bedzie obchodzil 50 lat na misji. Na misji w Peru pracujac, zyjac z Achuares przezyl 24 lata. Niesamowity ksiadz i czlowiek mimo swego wieku ciagle zywy pelen energi pomyslow, szybki dalabym 30 lat. Byla jedna sytuacji pojechalam do siostr misjonarek hiszpanek ktore mieszkaja niedalego, po chwili przychodzi Ks Bolla pieszo. Nie jedna osoba mowi chcialbym miec takie zdrowie jakie ma ksiac Bolla. A ksiadz Bolla calkowicie oddal siebie Bogu, ewangelizacji, Achuarom ze nie ma czasu myslec o sobie, ale o innych. Ksiac napisal slowniki do nauki jezyka achuar, ostatnio skonczyl tlumaczyc Pismo Sw na jezyk indian. Ks Bolla zyje we wspolnocie, jak sie nie myle to w Kuyutsha. Ks. Bolla zyje tak jak indianie i robi wszystko zeby zachowac kulture i tradycje plemienia Achuar. Jednym ze sposobw zachowania, jest uzywanie stroju tradycyjnego indian we Mszy Sw.





Ksiac Bolla przez caly czas zyl sam razem z indianami, od ok 4 lat w Peru zaczal razem z nim pracowac ks Diego. Wczasie gdy bylam z wizyta w San Lorenzo Ksiadz Nelson mial swoja Msze Sw primicyjna, jest trzecim ksiedzem wyslanym do pracy z indianami.

Rzeka Marañón

Pierwszy zachod slonca nad rzeka Marañón. O tej porze wplynelam do San Lorenzo, juz wieczorem. Przywital mnie i Anie Ks Roman. Jakie bylo nasze zdziwienie, gdy zobaczylysmy ksiedza, ktrory zegnal nas rano na przystani w Yurimaguas. Okazalo sie ze ksiadz pozalatwial wszystkie swoje sprawy i przylecial samolotem 3 os. trwa podroz tak z godzine.




Rodzina, ktora odwiedzilysmy pierwszego dnia pobytu w San Lorenzo. Rodzina ta zyje w dzungli nad rzeka.

czwartek, 12 marca 2009

W dorzecza Amazonki...

Chcialabym sie z Wami czyms podzielic czyms pieknym i niesamowitym co mialam okazje przezyc w ostatnim tygodniu. Caly ten post wyjasni brak wpisow i milczenie...


Po skonczonych wakacjach korzytajac z okazji ze nie ma rzadnych konkretnych zadan postanowilysmy z Ania wyjechac z Bosconi i odpoczac. Plan podrozy, polaczenia wszystko zostalo przedstawione Ksiedzu, do ostatniego dnia czekalysmy na odpowiedz, problemy sie pietrzyly i myslalysmy, ze nici z naszego wiazdu. W noc przed planowanym wyjazdem otrzymujemy zgode radosc wielka ... zaczelam robic pranie i sie pakowac (pozno poszlam spac). Nastepnego dnia robie ostatnie zakupy i razem z Ania jedziemy kupic bilet do Chiclayo.

Podroz pelna przygod i trudnosci, ale...


Postanowilysmy wyroszyc do Amazonki, do San Lorenzo odwiedzic poskich ksiezy i poznac ten inny swiat. Wychodzac z Bosconi mowie do Ani "czuje przygode" ... i sie zaczelo zaledwie przekroczylysmy prog Bosconi pokupieniu biletow, pojawil sie problem. Taksowka, ktora wracalysmy sie popsula w drodze, tak, ze spoznilysmy sie na obiad i autobus. Dzieki interwencji Ks Piotra zdarzylsmy na drugi autobus i bez placenia dodatkowych pieniedzy. Udalo sie jedziemy do Chiclayo gdzie czeka nas przesiadka do Tarapoto.


Podotarciu na miejsce okazuje sie, ze nie ma autobusu obeszlysmy 10 firm przewoznych, wszedzie slyszymy "nie ma miejsca". Mi ani sie mysli nocowac w obcym miescie. Wpadlam na pomysl, ze poczekamy przy odjezdzajacym autobusie moze ktos nie przyjdzie i wtedy uda nam sie pojechac. Okazalo sie, ze nieprzyszla 1 osoba, zgodzili sie mimo to nas zabierac, juz odjezdzamy wbiega spozniona osoba, przenosza nas do kabiny kierowcow i tam na jednym siedzeniu jedziemy przez ok 10 godzin w nocy. Nad ranem zwalnia sie miejsce i przenosza nas na gore do pasazerow.


Autobusy troche tu inaczej wygadaja sa wygodne i normalne zalezy jeszcze od lini, kabina kierowcy jest calkowicie oddzielona od pasazerow. Ciekawe doswiadczenie i troche meczace. Jadac tak moglam obserwowac Peru noca, w pewnym momencie dojezdzamy do ogromnej kaluzy Ania spi ja patrze na kierowce on na mnie, w mojej glowie pojawil sie obraz pchanego autobusu przez pasazerow, a kierowca potraktowal to jak zwykla kaluze i przejechal bez problemu. Kierowcy gdy nie moga usnac pija herbare z lisci koki, ciekawe nie, ale to jest tu notrmalne.


Zmeczone dojechalysmy rano do Tarapoto, na miejscu sie okazalo (bylysmy wczesniej uprzedzane), ze przejazd do Yurimaguas jest okolo 17, poniewaz sa budowy na drodze i nie mozna przejezdzac. Caly ten czas probowalysmy sobie zorganizowac, ostatnie godziny spedzilysmy na parkingu czekajac na odjaz. Obserowalam sobie pewna grupe chlopcow biegajacych i myjacych samochody. Mlodzi w wieku 8-13 lat,po skonczonej pracy caly swoj sprzet umyli, czyli jakies szmatki i kubelki, umiescili wysoko na murku. Pozniej kiedy juz poszli przypomnialam sobie o ciastkach, ktore wzielam z Bosconi, wlozylam im do jednego wysoko umieszczonego wiaderka, nastepnego ranka beda mieli niespodzianke...;)smaczna.


Wyjechalismy przed 17 do Yurimaguas ale nici z tego czekanie w kolejce nas nie ominelo, po 18 otworzyli przejazd. Jechalysmy taksowka, ale to byla jazda przez gorzyste tereny pelne zakretow, wygladalo to jak rajd. Zastanawialysmy sie z Ania czy facet sie czasem nie zalozyl o to kto pierwszy bedzie w Yurimaguas. Ruszyl, jak szalony trabiac i mijajac na zakretach, wyprzedzil wszystkich zostal mu tylko do wyprzedzenia samochod lepszej marki i cala droge go gonil, a pare minut wczesniej padal deszcz, wiec cala szosa mokra, jak nic cale zycie stanelo przelecialo mi przez glowe. Dojechalysmy zywe do miasta. W momencie gdy wjezdzamy jest juz noc, zblizajac sie do stacji zaczynaja biec za nami faceci, wbiegaja z przodu i z tylu wrzeszca i wsadzaja glowy do samochodow, przerazona prztrze jak nic chca nas okrasc, wszyscy wysiedli tylko ja z Ania siedze ze strachem w oczach, probujac jakos schowac swoja torebke z aparetem. Po chwili sie okazuje ze oni tak za klijentem, sa to osoby ktore prowadza mototaxi i szukaja pasazerow. Szalenstwo tak szukac pasazerow??? Bierzemy mototaxi i dojezdzamy do domu wikarialnego, jak sie cieszymy gdy drzwi otwiera nam Ks Roman z Polski. Nie moglismy zawiadomic nikogo z Ksiezy, z braku zasiegu, i tak szybkiego wyjazdu, ksieza byli tylko poinformowani, ze chcemy w tym czasie wyjechac, ale nie wiedzieli czy na pewno poniewaz nie potwierdzilysmy.


Szczescie we wszystkim najtrudniejsza czesc podrozy za nami, teraz juz ks. Roman pomogl zalatwic nam nocleg i przejaz z Yurimaguas do San Lorenzo.


Gdy koncza sie drogi, a zaczynaja sie rzeki ...


W Yurimagus jest ostatnim miastem gdzie mozna dojechac samochodem, teraz sie rozpoczyna droga wodna, inne zasady ruchu.

Do San Lorenzo mozna plynac lancha, statek ktory plynie 24 godziny, spi sie w hamaku i na swoj poklad zabiera wszystko, co moze ludzi i zwierzeta, troche, jak arka Noego. Mozna tez leciec avioneta malym 3 osobowym salmolotem. My wybralysmy trzecia wersje poplynelysmy deslisadorem troche jak lodz motorowa. Wstalysmy wczesnie rano 5. 15 przy porcie i czekamy. Dzieki pomocy jednej milej Peruwiaki udalo sie wyjechac zaraz na drugi dzien, mialysmy szczescie akurat transportowano srodki medyczne do Saramirisa. Wyjechalysmy Ks Roman zostal aby pozalatwiac swoje sprawy.

Swit wstaje a my przemierzamy rzeke Huallaga, podziwiajac niekonczaca sie zielen, ktora zmienia swe kolory od ciemnej nocnej zieleni poprzez jasna sloneczna. Czuje sie jak bym poznawala cos wielkiego i niesamowitego cos co moge widziec tylko raz w zyciu. Ogromne potezne drzewa rolisnos tak wielka, ptaki i co jakis czas delfin robi salto, sa tu troche inne delfiny bardziej kolorowe i mniejsze. Dwa razy dojzalam pelzajacego po wodzie weza i zrobilam mnustwo zdjec plynacych lodzi zielieni domow.