wtorek, 30 września 2008

Posłanie w Turynie.

Dwa dni temu zostałam posłana ostatni, kolejny już raz. Każde z posłań było inne, ważne i potrzebne. Ważne dla mnie miejsca i osoby.

Ostatnie posłanie odbyło się na Valdocco w miejscu gdzie było założone pierwsze oratorium salezjańskie, czym sobie zasłużyłam, żeby tam być, ja tylko chciałam wyjechać na misje. Tylko a może aż? Posłał mnie sam następca św. Jana Bosco Generał ks. Pascual Chávez Villanueva. Niezwykły, a zarazem zwykły człowiek. Podczas przedstawienia posyłanych wolontariuszy, nastawiałam się na rozmowę po hiszpańsku, tym czasem powiedział do mnie zwykłe polskie dziękuję. Zaskoczyło mnie to:)

Po posłaniu podeszłam i podziękowałam mu po hiszpańsku. Czasem przychodzi taka myśl, której jeśli się nie zrealizuje jest trochę żal, i tak było tym razem, ale wcieliłam krążącą po głowie myśl.

Moment posłania, trzeba przeżyć. I życzę Wam jak najwięcej takich chwil bogatych w takie dobre przeżycia. Człowiek opowiada się tak konkretnie za czymś dobrym i tyle niesamowitych rzeczy dzieje się wokół.

Pierwszy raz leciałam samolotem, fajne widoki, ale wysokość też jest (może mniej fajna), najlepiej nie myślec o tym na ilu metrach lub kilometrach leci samolot. Dobrze wtedy mieć przy sobie dobrego rozmówcę.

W najbliszym czasie dołączę zdjęcia.

4 komentarze:

olga1985 pisze...

Anetko podziwiam Cię za tą decyzję którą podjełaś. Będąc wtedy u Ciebie na mszy, nie sądziłam do końca że zdecydujesz się na to. Nie było to złośliwe, lecz pełne uznania do tego co chcesz zrobić. Wierzę że jedziesz tam z sercem przepełnionym chęcią pomocy, zawsze taka byłaś. Jesteś jedyną osobą z grona moich znajomych, którą mogę nazwać bez niczego OSOBĄ DO NAŚLADOWANIA. Piękne jest to co zrobisz i wierzę że wrócisz jeszcze bardziej szczęśliwa. Wierzę w Boga, chociaż nie umiem mówić tego głośno ale po przeczytaniu Twojego bloga wiem że jest ważne aby mówić szczerze i głośno. Nie mam tyle odwagi co Ty Anetko ale wiem że pomogę dzieciom w inny sposób. Będę mocno trzymać kciuki za Ciebie i prosić Boga o opiekę i szczęśliwy Twój powrót do nas wszystkich.

olga1985 pisze...

Anetko podziwiam Cię za tą decyzję którą podjełaś. Będąc wtedy u Ciebie na mszy, nie sądziłam do końca że zdecydujesz się na to. Nie było to złośliwe, lecz pełne uznania do tego co chcesz zrobić. Wierzę że jedziesz tam z sercem przepełnionym chęcią pomocy, zawsze taka byłaś. Jesteś jedyną osobą z grona moich znajomych, którą mogę nazwać bez niczego OSOBĄ DO NAŚLADOWANIA. Piękne jest to co zrobisz i wierzę że wrócisz jeszcze bardziej szczęśliwa. Wierzę w Boga, chociaż nie umiem mówić tego głośno ale po przeczytaniu Twojego bloga wiem że jest ważne aby mówić szczerze i głośno. Nie mam tyle odwagi co Ty Anetko ale wiem że pomogę dzieciom w inny sposób. Będę mocno trzymać kciuki za Ciebie i prosić Boga o opiekę i szczęśliwy Twój powrót do nas wszystkich.

Joanna pisze...

Anet droga :) takich dobrych przeżyć życzę podczas całej pracy na misjach! Pozdrawiam i pamiętam w modlitwie - Asia/Saruel/Lublin

Unknown pisze...

Kochana Anetko, już dziś wyleciałaś do Peru - niech Twoje serce się raduje, że już za kilka godzin staniesz na tej ziemi i wśród tych ludzi dla których już rok temu żyłaś, modliłaś się i pracowałaś:)))
Pamiętam w modlitwie, dzięki za czwartkowe spotkanie, dobrze było Cię ujrzeć przed wyjazdem:)
Karolina P.